15. „Można powiedzieć, że gadałeś jak potłuczony.”
Chwile rozmyślałam i
uznałam, że „przecież muszę się wziąć w garść i jej to
powiedzieć”. Dosłownie minutę później już mnie nie było. Pojawiłam się w
pokoju Carmi. Górował tam fiolet, czerwień i trochę niebieskich czy złotych dodatków z różnymi ozdóbkami. Black'ówna zbytnio nie dbała o porządek, ale nie można było powiedzieć, że był tam bałagan. Może lekki nie porządek. Wielkie łóżko pod ścianą na którym oprócz mojej przyjaciółki były liczne poduszki, na nim czerwony koc i wielki biały miś na środku, który dostała ode mnie na urodziny. Uśmiechnęłam się blado na samą myśl tamtego dnia. Jeszcze przez chwilę rozejrzałam się po pokoju i ujrzałam wystające z szafy liczne wynalazki. Oczywiście na dywanie też nie mogło ich zabraknąć. Kątem oka ujrzałam zdjęcia rodziny i przyjaciół, "ale ma pełno moich zdjęć, nie koniecznie normalnych". A tuż obok wielkiego łóżka znajdował się wielki plakat Fatalnych Jędz. W końcu mnie zauważyła chodź od dobrych 5 minut stoję na środku jej pokoju.
Podbiegła do mnie, a moja smutna twarz od razu dawała o sobie poznać.
Podbiegła do mnie, a moja smutna twarz od razu dawała o sobie poznać.
- Cześć, a ty co taka smętna ? Na
pogrzebie byłaś czy co ? - zaczęła zadawać mi masę pytań.
- Nie, po prostu muszę Ci coś
powiedzieć.
- No to mów.
- Chodzi o to... iż... jadę do
Hogwartu.
- To świetnie – ale po chwili
ogniki szczęścia znikły – ale to znaczy..
- Tak wiem …
- Nie... nie … nie zgadzam się –
prawie wykrzyczała.
- Chodź tutaj – i mocno
przytuliłam zdenerwowaną przyjaciółkę.
Do pokoju wszedł Syriusz, zapewne aby
oznajmić, że za niedługo kolacja. Ale gdy tylko zobaczył nasze
grobowe miny zapytał.
- Co się stało ??
- Bo...bo Rose jedzie do Hogwartu, a
ja będę musiała zostać w tej głupiej Francuskiej szkole.
- Rozumiem – i wyszedł.
- Naprawdę ? Tylko tyle –
powiedziałam zdziwiona.
- Jak widać go to nie interesuje –
mówiła bliska płaczu Carmen.
- Przestań ! Rozumiesz ? Przestań
! Jeśli ty nie jedziesz to ja także.
- Zrobisz to dla mnie ?
- Nie takie rzeczy się robiło –
uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Nie, nie zrobię Ci tego ! Musisz jechać !
- Jesteś pewna ? Przecież Hogwart
bez ciebie to nie będzie to samo.
- Tak, a teraz znikaj –
przytuliłyśmy się i już mnie nie było.
~~♥~~
Po chwili znalazłam się u siebie.
Trochę smutna zeszłam na dół.
- Kolacja ! – krzyknęła mama.
Powolnym krokiem zbliżałam się do
kuchni, ale wyprzedził mnie jak zawsze nienajedzony Bill. Usiadł przy stole i czekał na
jedzenie. W końcu zajęłam swoje miejsce między Lucasem, a siedemnastolatkiem. Chwilę później zaczęli sobie dogadywać.
- Jak dzieci po prostu – zaczęłam
chichotać w końcu się rozweseliłam.
- Pożałujesz – odpowiedzieli mi
równocześnie.
W tamtym momencie zaczęli mnie
łaskotać.
- Dobra, dobra zawieszenie broni –
mówiłam przez śmiech.
- Niech Ci będzie – odezwał się
Lucas.
Potem zaczęliśmy kończyć jeść
pyszne naleśniki. Po skończonym posiłku poszliśmy do
salonu. A ja przypomniałam sobie, że zostawiłam pod fotelem kulkę,
którą w razie rozwalenia zapewnia halucynację. No cóż nie
zdążyłam, bo wyprzedził mnie Bill. Usiadł wygodnie w pokoju i po
chwili zaczął opowiadać, że w domu jest lew. Później, że robi
się zielono i jesteśmy w dżungli. Przedstawił się nam pod nazwą
Tarzan, objaśnił także, że wychowały go małpy. I szuka swojego
przyjaciela słonia i goryla. No cóż po jego szczegółowej
opowieści razem z Xavierem nie mogliśmy powstrzymać śmiechu. Mama
nie wiedząc o co chodzi uznała to za wymysł jego wyobraźni. Dopiero gdy minęło jakieś 20 minut ocknął się z transu.
- Auu... - krzyknął – co się
stało ? Dlaczego nic nie pamiętam ?
- Można powiedzieć, że gadałeś
jak potłuczony – wyjaśniłam mu.
- Ale jak ? A zresztą nie jestem
pewien, czy chce to wiedzieć.
Po jego słowach wybuchliśmy śmiechem.
Cała rodzinka łącznie ze mną zgromadziła się przed telewizorem i zaczęliśmy oglądać jakiś film. Gdy poczułam się
senna wstałam i skierowałam się do pokoju. Przed schodami
odwróciłam się i powiedziałam krótko.
- Tylko pamiętaj Bill jutro
jedziemy po rzeczy do Hogwartu.
- Tak, tak, tak. Idź już. -
odezwał się.
- Czy ty zawsze musisz być taki
miły ? - zapytałam ironicznie.
- Tak.
Po jego słowach tylko prysnęłam i
poszłam na górę. Przebrałam się w piżamę i nawet nie
wiedziałam kiedy po prostu zasnęłam.
~~♥~~
- Obudź się, no wstawaj leniu
patentowany ! - krzyknął Bill.
- Ale po co? Są wakacje ! Zresztą
która godzina? - powiedziałam i odwróciłam się na drugi bok
zakrywając głowę poduszką.
- Około 8.
- Daj mi spać, jest noc!
- Mam użyć radykalniejszych
środków ?
- Nie ośmielisz się!
- Zobaczymy !
Po tych słowach jak na zawołanie
wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie, które sprawiło,
że zawisłam w powietrzu.
- Przestań ! Postaw mnie !
- Nie.
- Mamo !! Mamo !! - zaczęłam
krzyczeć.
- Nie ma jej ! - oznajmił krótko.
- Co Ci się tak śpieszy ?
- Nie twój biznes.
- Jeśli mnie nie postawisz to
przecież się nie ubiorę i nie pojedziemy.
- No dobra, ale szybko masz godzinę.
Po tych słowach postawił mnie.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam białe spodenki, fioletową
bluzkę, trampki także fioletowe i mój ukochany wisior. Wykąpałam
się, umyłam zęby, ubrałam i nadszedł czas na makijaż. Wyciągnęłam
z kosmetyczki, a dokładnie tusz do rzęs i błyszczyk. Ładnie się pomalowałam i
zrobiłam wysokiego koka. Gdy byłam już gotowa zeszłam na dół i
zrobiłam sobie płatki na śniadanie.
- No pośpiesz się za 15 minut 9.
- Człowieku bez nerwów ! Sklepów
nam nie zamkną. - zachichotałam.
Po chwili w jadalni pojawiła się
Carmen. Cała uśmiechnięta i w skowronkach. Zupełnie nie
przypominała tej dziewczyny z wczoraj. Jej proste brązowe włosy
były ładnie ułożone w jeden schludny warkocz. Dodatkowo miała na
sobie japonki, jeansy i czerwoną bluzkę.
- Coś ty taka radosna ?
- No bo, po kolacji... Syriusz
oznajmił, że...
- Szybciej, dnia nie mamy.
- Dobra, więc Syriusz planował,
abym przeniosła się do Hogwartu.
- Czyli to oznacza, że …
- Jedziemy do Hogwartu ! -
krzyknęła.
- To świetnie ! - powiedziałam i
przytuliłam ją.
- No dobra ja już lecę, pa.
- Teraz jadę na Pokątną może
wybierzesz się z nami?
- Nie, nie mogę muszę wysprzątać
dom na błysk. No wiesz jakoś trzeba było udobruchać brata.
- No dobra, powodzenia – jeszcze
raz się przytuliłyśmy i już nas nie było.
Z innego pokoju można było już usłyszeć zdenerwowanego chłopaka. Nie wiedziałam o co mu chodzi, dlaczego nagle mu tak śpieszno jechać ze mną na Pokoątną ?! No nic wyjaśni się później.
Z innego pokoju można było już usłyszeć zdenerwowanego chłopaka. Nie wiedziałam o co mu chodzi, dlaczego nagle mu tak śpieszno jechać ze mną na Pokoątną ?! No nic wyjaśni się później.
- No ileż można mamy 5 minut,
ruchy kobieto – ponaglił mnie.
- No już idę !
Gdy już podeszłam do brata krzyknął.
- Nareszcie !
- Dobra, dobra. Teleportujemy się w
końcu?
- No tak.
Poczułam charakterystyczne
szturchnięcie i już byliśmy na Pokątnej.
~~♥~~
Ujrzałam ludzi
chodzących z różnymi zakupami. Zatłoczone ulice pełne radości,
szczęścia. Nie bywałam często na tej ulicy, więc sama bym się
po prostu zgubiła. To był jeden i jedyny powód dla którego
cieszyłam się, że tu jest Bill. Ale oczywiście mój brat miał ukryty powód, "no przecież z własnej woli nie pojechałby ze mną na zakupy".
- No dobra masz tu galeony, które
zostawiła Ci mama i listę. Ja już idę.
- Co? Jak to ? Ja się zgubię.
- Duża jesteś! Idę się spotkać
z Sophie.
- Idiota !
- Narka.
I już go nie było „no to pięknie”
pomyślałam. Zaczęłam krążyć po Pokątnej. Byłam już tutaj
razem z Hermioną, Ginny i Carmi, ale nie przyglądałam się temu
miejscu. Krążyłam tak z wyznaczonym celem, ale także z brakiem pojęcia gdzie mam iść. Nagle zauważyłam płaczące dziecko. Szybko do niego
podeszłam, nienawidziłam po prostu patrzeć jak ktoś jest smutny.
Podeszłam i kucnęłam przy 9 latku.
- Cześć jestem Rose, co się stało
?
- Je.. je.. jestem Max.
- Miło mi Cię poznać, zgubiłeś
się ?
- T..tak, nie wiem gdzie jest moja
mama.
- Chodź poszukamy jej.
Gdy tylko chciałam wstać uderzyłam w
czyjś tors. Przewróciłam się i osobę stojącą za mną. Już chciałam krzyknąć coś w stylu "jak łazisz", ale na szczęście się opanowałam. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się jeden z Weasley'ów. "Śledzą mnie czy jak ?"
- Hej Rose, lecisz na mnie –
powiedział rozbawiony rudzielec.
- Chciałbyś – podniosłam się i
podałam rękę Maxowi.
- Ilu ty masz braci ?? - zapytał
rozbawiony bliźniak patrząc na chłopca.
- Trzech - odpowiedziałam - ... starszych - dopowiedziałam.
- A więc kto to ? - zapytał.
- A więc kto to ? - zapytał.
- Ciekawski jesteś - uśmiechnęłam się - to Max.
- Podeszłaś do przypadkowego
chłopca i zaoferowałaś mu pomoc, bo płakał?
- Tak, przeszkadza Ci to ? A teraz
przepraszam muszę poszukać jego mamy.
- Poczekaj, pomogę Ci.
- Więc jak wygląda twoja mama? -
zapytałam.
- Ona jest wysoką brunetką o
brązowych oczach, nazywa się Eva – zaczął opowiadać o swojej
mamie.
Ruszyliśmy przed siebie. Zastanawiałam się gdzie mogła się podziewać, ale skoro on się zgubił to musi przecież go szukać. "Myśl jak dziecko Rose !... Gdzie bym chciała być gdybym była dzieckiem..". Prowadziłam wewnętrzny monolog. Ale po chwili wpadłam na pomysł. Zauważyłam mały sklep z zabawkami, "Przecież to oczywiste". Po 15 min. poszukiwań doszliśmy do niego.
- Może tam będzie, szukając
ciebie – powiedziałam do Maxa.
Ze sklepu właśnie wychodziła
zmartwiona kobieta, pasująca do opisu. Ubrana była w spódnice, żakiet, ogólnie wyglądała jakby przed chwilą wyszła z pracy.
- A to nie jest twoja mama ? -
zapytał George.
- Tak to ona – szybko podbiegł do
rodzicielki.
Ta gdy tylko go zauważyła z całej
siły uściskała. Widać było radość w oczach dziecka, z resztą i matki. Najwyraźniej bardzo się o niego martwiła, ale kto by w takiej sytuacji się nie przejął tym?! Zauważalne było, że to kochająca rodzina.
- Tak się o ciebie martwiłam jak
tu trafiłeś ? Dlaczego się oddaliłeś ?
- Mamo, to ta pani i ten pan mi
pomogli Cię znaleźć – oznajmił, po chwili podszedł do mnie i
mnie przytulił.
- Dziękuje wam, nie wiem jak się
wam odwdzięczyć – powiedziała zatroskana matka.
- Nie trzeba, naprawdę to czyta
przyjemność – powiedziałam.
- Dziękuje raz jeszcze – po czym
oddalili się.
Po chwili razem z Georgie'm poszłam
dalej, ale gdy zauważyłam, że cały czas się we mnie wpatruje
zapytałam.
- Co się tak patrzysz?
- Nie, nic po prostu zastanawiam
się.
- A nad czym tak zawzięcie myślisz?
- Teraz? Hym dlaczego jesteś na
Pokątnej i dlaczego tak beztrosko pomogłaś temu chłopcu?
- Po pierwsze pomogłam, bo płakał.
A mi się zrobiło smutno widząc go. A jestem tu, aby kupić rzeczy
do szkoły, ale nie mam pojęcia gdzie iść.
- A przypadkiem w Beauxbatons nie
macie wszystkiego kupionego?
- A kto powiedział, że jadę do
Beauxbatons ?
- No w sumie... a nie ?
- Przenoszę się do Hogwartu.
Zauważyłam jeszcze większe ogniki szczęścia w jego oczach, ale to był mój przyjaciel wiadomo, że się ucieszył. Chyba za bardzo poniosły go emocję, bo z całej siły mnie uściskał.
- Ej.. bo mnie udusisz –
powiedziałam nie mogąc nabrać powietrza, chodź podobała mi się ta sytuacja.
- Oj.. przepraszam – zrobił minę
zbitego psa.
- No już dobrze, ale ja nie mam
zielonego pojęcia gdzie kupić te wszystkie rzeczy.
- To żaden problem.
- Pomożesz ?
- Się wie – uśmiechnął się
łobuzersko.
- Prowadź. A swoją drogą co ty
robisz na Pokątnej ?
- A w sumie muszę Cię rozczarować
nic specjalnego. Nudziło mi się, więc postanowiłem dokupić coś
do Hogwartu.
- To dobrze – uśmiechnęłam się
– to może najpierw po szaty.
- Okej do Madame Malkin tędy.
Szliśmy dobre parę minut opowiadając
sobie śmieszne historie. I śmiejąc się, aż rozbolały nas
brzuchy. Chwilę potem zapatrzyłam się na śliczne buty z wystawy i wpadłam na stoisko z książkami. Dodatkowo gdy wstawałam przewróciłam jakiegoś szatyna.
- Przepraszam - a gdy tylko się odwrócił - Oscar to ty?
- A kto inny - zaśmiał się - nic się nie stało.
Szybko go przytuliłam i przeprosiłam, bo przecież miałam iść z Rudym po szaty.
- Kto to?
- I znowu to pytanie - zaśmiałam się - to Oscar Witers, kolega z "podwórka".
Weasley się tylko uśmiechnął, a kiedy w końcu dotarliśmy do sklepu. Uprzejmie puścił mnie przodem mówiąc.
- Przepraszam - a gdy tylko się odwrócił - Oscar to ty?
- A kto inny - zaśmiał się - nic się nie stało.
Szybko go przytuliłam i przeprosiłam, bo przecież miałam iść z Rudym po szaty.
- Kto to?
- I znowu to pytanie - zaśmiałam się - to Oscar Witers, kolega z "podwórka".
Weasley się tylko uśmiechnął, a kiedy w końcu dotarliśmy do sklepu. Uprzejmie puścił mnie przodem mówiąc.
- Panie przodem.
- Jaki ty miły – uśmiechnęłam
się.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg
sklepu. Od razu z ni kąt pojawiła się Madame Maklin. W swoich okularach połówkach, lekko kręconych włosach, 'modnym' ubraniu i z przyklejonym uśmiechem na ustach.
- W czymś mogę pomóc ? - zapytała
się słodkim głosikiem.
- Tak, poszukuję mundurka do
Hogwartu.
- A co tamten się zniszczył?
- Nie, po prostu przenoszę się z
Francji na piąty rok, który będzie moim pierwszym.
- Rozumiem, podejdź tam zaraz
wykonam pomiary.
Podeszłam w wyznaczone miejsce i
magiczne przedmioty zaczęły same mierzyć mnie. Już po 15 minutach
miałam dwa komplety strojów do Hogwartu. Bez naszywek. Zapłaciłam
20 galeonów i razem z Georgie'm, który wziął ode mnie zakupy
wyszłyśmy ze sklepu.
- Teraz gdzie ?
- Zostały mi książki, kociołek i
chyba tyle, bo różdżkę mam z resztą sowę też.
- No to idziemy po książki do Esyów i Floresy'ów.
Znowu nie zabrakło śmiechów,
doszłyśmy do księgarni. Atmosfera była rozluźniona. Gdy ja rozmawiałam ze sprzedawczyniom Georgie przeglądał "1000 najśmieszniejszych miejsc na świecie". Co chwila szczerząc się do kartki i mówiąc pod nosem "kiedyś tam pojadę". Kupiliśmy potrzebne podręczniki, bawiąc się w najlepsze i przedtem przeglądając dziwne książki.Później przeszliśmy do innego sklepu, aby kociołek i w sumie wszystko. Znowu chłopak zabrał ode mnie wszystkie nowo kupione przedmioty.
- Nie no co ty ! Oddaj mi te rzeczy,
pewnie są ciężkie.
- No właśnie, jak by to wyglądało,
gdybyś sama je nosiła? Wyszedłbym na idiotę.
- Jak chcesz, no to może w nagrodę
pójdziemy po słodycze i usiądziemy w parku.
- Gdzie ty tu masz park?
- Można się teleportować.
- No dobra – uśmiechnął się
tak słodko, że musiałam ukryć swój rumieniec. "Co się ze mną dzieje?!"
- Poczekaj tylko chwilę, zostawię
w domu tylko rzeczy.
- Okej, będę czekał.
I już mnie nie było.
~Perspektywa George'a~
Świetnie,
że na nią trafiłem. Znamy się od nie dawna, a tak dobrze mi się
z nią rozmawia. Ale niby czemu? Przecież się w niej nie
zakochałem. Co prawda jest ładna, miła, pomocna i ma poczucie
humoru, ale... nie to nie możliwe. Dlaczego akurat ona ? Jest rok
młodsza, ale w sumie to żaden problem. Nie wiem już co myśleć,
ale kiedy się do niej przytuliłem chciałem, aby ta chwila trwała
wiecznie. Ale nawet jeśli się w niej zakocham to przecież ona nic
do mnie nie czuje. Z tych rozmyślań wyrwała mnie sama Rosie.
- Halo
! Halo ! Słyszysz mnie ? Mówię do ciebie już jakieś dobre 3
minuty, a ty ani drgniesz.
- Naprawdę
??
- No
tak – i znowu uśmiechnęła się, to chyba jest najpiękniejszy
uśmiech jakiego na oczy widziałem.
- No
to chodźmy.
Doszliśmy
do sklepu. Gdy tylko weszliśmy do środka naszym oczom ukazały
najróżniejsze słodycze. Wziąłem fasolki wszystkich smaków
Bertiego Botta, czekoladowe żaby, zauważyłem nawet Musy-świrusy
nabrałem wszystkiego i podszedłem do kasy z zamiarem zapłaty.
- Nie, nie, nie, ja płace –
oznajmiła.
- Nie ma mowy ja.
- Ja Cię zaprosiłam, a poza tym
pomogłeś mi jakoś muszę się odwdzięczyć – powiedziała.
- Coś wymyślimy, a teraz daj mi w
spokoju zapłacić za smakołyki.
- Niech Ci będzie, ta męska duma –
gdy tylko na nią spojrzałem chcąc udać, że zostałem urażony.
Ona zrobiła minę niewiniątka i nawet nie potrafiłem się na nią
gniewać.
„Świat wariuje po prostu”.Wyszliśmy ze sklepu z workiem pełnym
pyszności.
- Mówił Ci ktoś kiedyś, że
jesteś kochany ? - zapytała się mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Może... czasem – odwzajemniłem
uśmiech i aż na te słowa zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Skromny... wiesz co ?
- Co?
- Zastanawiam się nad jedną
sprawą.
- Jaką ?
- Znamy się tylko miesiąc... to
dlaczego tak dobrze się mi z tobą rozmawia ?
- Bo to ja – wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu – ale mi z tobą również miło i przyjemnie się tworzy konwersację.
- Dzięki – uśmiechnęła się,
aby zaoszczędzić czas teleportowaliśmy się - już jesteśmy –
oznajmiła.
Podeszliśmy do pierwszej lepszej ławki
i usialiśmy na niej. Wyciągnąłem fasolki wszystkich smaków. I
spróbowałem jednej. Była pyszna o smaku toffi. Niestety następna
była strasznie ostra. Zacząłem skakać, turlać się po ziemi, aż
w końcu wleciałem do jeziora i zacząłem pić wodę. Wszystko
wyglądało na tyle komicznie, że blondynka nie mogła powstrzymać
śmiechu.
- Chodź do mnie wiem, że chcesz
woda jest orzeźwiająca – uśmiechnąłem się i kontynuowałem –
opalisz swoją bladą skórę – zacząłem ją przekonywać.
- Masz coś do mojej białej skóry
?
- Nie, absolutnie – wyjaśniłem.
- No ja myślę i nie ma
najmniejszej możliwości, abym tam z tobą popływała. Nie mam
różdżki, aby się później wysuszyć.
- Dobrze – wyszedłem z wody i
szybko podbiegłem do Rose.
Korzystając z chwili nie uwagi, obiłem
ją od tyłu i przerzuciłem przez ramię.
- Puszczaj, puszczaj mówię –
krzyczała, ale także się śmiała.
Nie no nie wierze nawet w takich
okolicznościach była radosna i szczęśliwa. Biła mnie lekko po
plecach, ale ja się nie dałem i wrzuciłem ją do wody. Gdy się
tylko się wynurzyła, spodziewałem się krzyków i pisków, a Rose
po prostu zaczęłam pływać. I w najlepsze się bawić.
- Jesteś niesamowita – najpierw
powiedziałem,a później pomyślałem. Od razu gdy dotarły do mnie
znaczenie tych słów myślałem, że zapadnę się pod ziemie.
- Ja? Niby czemu ? Cieszę się z
życia to mój sekret. - puściła do mnie oko i uśmiechnęła się – ale dziękuję.
Podpłynęła do mnie i zaczęła mnie
chlapać.
- Pożałujesz.
- Już się boję.
- A powinnaś.
Zacząłem ją gonić, chlapać i po
prostu bawiliśmy się w najlepsze. Każda osoba, która przechodziła
koło nas uznałaby, że jesteśmy zgraną parą. A my byliśmy tylko
przyjaciółmi.
- Okej, dobra, stop ! - powiedziała
Rose – już nie mogę, chodźmy coś zjeść zrobiłam się
głodna.
- No dobra – powiedziałem bez
przekonania, bo tak dobrze mi się z nią bawiło.
Znowu znaleźliśmy się na ławce. I
zaczęliśmy jeść słodycze. Rose spróbowała fasolek wszystkich
smaków miała o smaku lukrecji. Jak widać tego nie lubiła, bo
zaczęła robić dziwne miny. Przypomniałem sobie, że mam aparat.
Więc go wyciągnąłem i zacząłem robić mnóstwo zdjęć. Gdy
Rosie doszła już do siebie wzięła mi go i rozpoczęłam
przeglądanie magicznych zdjęć przed chwilą zrobionych.
- Skąd masz aparat ?
- Tajemnica zawodowa.
- No proszę, powiedz mi ! - poprosiła i
zrobiła słodkie oczka.
- No dobrze, ale pod jednym
warunkiem – zacząłem.
- Słucham.
Lekko poklepałem palcem policzek na
znak aby mnie w niego pocałowała. Lekko cmoknęła mnie w polik i
zapytała.
- Już? No to powiedz.
- A w sumie sam nie wiem. Tak po prostu wziąłem go z domu. Ale przynajmniej mamy pamiątkę.
- I to ruchomą - zaśmiała się - no to skoro mamy aparat to zróbmy sobie kilka zdjęć - dodała.
I tak zaczęła się sesja zdjęciowa. Mieliśmy pełno dziwnych fotek. W końcu
kiedy zrobiło się późno, a zapas słodyczy się skończył.
Trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości i pożegnać się z
Rose.
- Ale nie
zapomniałeś o czymś ? - zapytała.
- Nie, wszystko mam.
- No może i
wszystko, ale przecież jesteśmy cali mokrzy.
- Jak chcesz to
teleportuj się do Nory i wybierz kilka rzeczy Gin, przez to twoi
rodzice nie będą na pewno mieli nic przeciwko jak wrócisz
będziesz sucha. A przy okazji zbliża się obiad to zjesz u nas –
zaproponowałem.
- Ale ja nie chce
się narzucać – odpowiedziała mi.
- Ty ? Jesteś tam
zawsze mile widziana – powiedziałem.
- Naprawdę ?
- Z całą
pewnością. - po tych słowach cmoknęła mnie w policzek, a ja
chciałem tylko aby nie zauważyła mojego delikatnego rumieńca.
„Wkopałeś się”
- A to za co ?
- Za nic –
uśmiechnęła się.
- No to
teleportujemy się ?
- Okej – chwyciła
mnie za rękę i znaleźliśmy się w domu.
Znajdowaliśmy
się w salonie, więc pociągnąłem ją do kuchni.
- Witam moja
zwariowana rodzino – przywitałem się.
- Gdzie zniknąłeś
na pół dnia? O witaj Rose. Dlaczego jesteście przemoczeni? Szybko
na górę się przebrać – powiedziała pulchna kobieta.
- Dzień dobry –
powiedziała grzecznym tonem. - ja chyba będę już iść.
- Ależ zawsze jesteś tu mile widziana – powtórzyła po mnie matka, a ja ujrzałem tylko szczery i pełen radości uśmiech na twarzy Rosie. - Ale teraz czym prędzej na górę, bo
będziecie chorzy. A i zapomniałabym... Ginny !! - zawołała.
- Tak mamo ? -
usłyszałem głos z góry.
- Zejdź na
chwileczkę.
- Już idę – gdy
znalazła się w kuchni szybo uściskała Martin'ównę.
- Daj Rose suche
ciuchy. - powiedziała Molly.
- Oczywiście mamo
– i po chwili obie dziewczyny zniknęły za drzwiami pokoju
nastolatki. Mi nie zostało nic innego jak też pójść się
przebrać. Przez cały czas zastanawiałem się jedynie „co ona do
mnie czuje? Ale pewnie nic”.
~Perspektywa Rose~
Poszłam prosto do pokoju rudej i
tymczasowo Miony.
- Hej ! - jak potłuczona
przyleciała do mnie szatynka – Dlaczego jesteś mokra?
- No właśnie przyszłam się
przebrać – uśmiechnęłam się – a tak poza tym cześć.
Ginny szybko podbiegła do szafy i dała
mi białą bluzkę z kolorowymi motylami, dodatkowo zielone spodenki
i białe trampki, które o dziwo były na mnie dobre. Wzięłam
rzeczy i skierowałam się do łazienki. Weszłam do pomieszczenia,
po czym odświeżyłam się i ubrałam się we wcześniej
przygotowane rzeczy. Gdy byłam już gotowa, wyszłam i zderzyłam
się z Georgiem.
- Już drugi raz.
- Przeznaczenie, a teraz mi wybacz,
ale muszę się przebrać.
- Nie przeszkadzam.
A gdy tylko przekroczyłam próg pokoju
Ginny, ona wraz z Hermioną siedziały na dywanie i czekały na mnie.
- Już jesteś, teraz siadaj i
opowiadaj – zaczęła wiewiórka.
- Niby co mam opowiadać ?
- No przecież to jasne. Jak Ci
minął dzień z moim bratem?
- Pomagał mi z zakupami na
Pokątnej, a później poszliśmy do parku. To wszystko drogie
panie.
- Czyli nie podoba Ci się ? -
zapytała Hermiona.
- Jest przystojny, miły, zabawny,
ale... a w sumie już sama nie wiem.
- Wiedziałam ! - krzyknęła Gin.
- Jak mogłaś wiedzieć, jak ja
sama nie wiem ? - zapytałam.
- Po prostu – uśmiechnęła się
podejrzanie.
- Nie ważne, chodźcie na obiad, bo
umieram z głodu – odezwała się Mionka.
- Gadasz jak Ron – zachichotała
ruda.
- Dzięki. - odezwała się lekko zirytowana.
Zgodnie skierowałyśmy się w stronę
kuchni. Na początek zaoferowałyśmy pomoc. Ja i Miona zaczęłyśmy
rozkładać sztućce i talerze, a najmłodsza z nam pomagała
nakładać odpowiednie porcję. Gdy już wszystko było przygotowane,
nagle zawołała pani domu.
- Obiad !
Po czym domownicy szybko się zebrali w
jadalni. Każdy zajął swoje miejsce, więc usiadłam na jedynym
wolnym krześle. Znajdował się on między Ginny i Georgiem.
- Schowałem – powiedział dumnie
chłopak.
- Ale co?
- No pamiątki.
- Aaa.. ale mi pokażesz prawda ?
- Widziałaś już.
- Nie ważne, ale w sumie... mam
nadzieje jedynie, że ich nie wyrzucisz.– uśmiechnęłam się
łobuzersko.
- Nigdy – odwzajemnił uśmiech.
Nadzwyczajnie szybko zjadłam
przygotowanego kurczaka, ziemniaki i surówkę.
- Dziękuję państwu za posiłek,
był naprawdę pyszny – powiedziałam – ja już będę się
zbierać.
- Oj dziecko zostań na nockę.
Wolne łóżko na pewno się znajdzie. A ty zdecydowanie za szybko
uciekasz ! - oznajmiła Molly.
- Tak, to świetny pomysł –
poparł ją mąż.
- Tak, tak, tak – powiedziały
równocześnie dziewczyny.
I oczywiście nie mogło zabraknąć
reakcji chłopaków.
- Zostań choćby na tę jedną noc,
przecież my Cię nie zjemy – odezwał się Harry.
Na co wszyscy zgromadzeni się
zaśmiali.
- No już dobrze, tylko napiszę do
rodziców, aby się nie martwili. A i jeszcze przecież nie mam
ubrań.
- Żaden problem – powiedziała
uśmiechnięta „od ucha do ucha” rudowłosa.
- To ja za chwilę przyjdę.
Wstałam od stołu i poszłam do pokoju
dziewczyn, aby nabazgrać coś na pergaminie dla rodziców.
Nie martwcie się
dziś nocuję u
Weasley'ów
jeśli chodzi o ciuchy
to nie ma problemu.
P.S. Nalegali.
Całuje Rosie.
Szybko przypięłam liścik do nóżki
sowy i powiedziałam gdzie ma lecieć, po czym zeszłam na dół. Gdy
doszłam do salonu zaczęła do mnie mówić radosna Ginevra.
- Wiesz co Rose? Organizujemy biwak
za 2 tygodnie będziesz ? Zabierz jeszcze Carmen, jeśli chcesz.
- Pewnie, że będę - uśmiechnęłam
się i kontem oka spojrzałam na wysokiego bliźniaka.
- No to ustalone, nie mogę się
doczekać – pisnęła z radości. - a może jutro jeszcze
pójdziemy nad jezioro ?
- Ja jestem za ! A co ty na to Rose
? - zapytała się Mionka.
- Poopalamy się trochę, bo ktoś
uznał, że jestem blada – spojrzałam na Georga, a ten się
niewinnie uśmiechnął i udawał, że o niczym nie wie.
- Dokładnie, mi też by się
przydało nabrać koloru.
- Ach Angelina na szczęście nie ma
takich problemów – westchnęła Gin.
- A dlaczego ? - zapytałam w końcu
pierwsze słyszę jej imię.
- Ona jest czarnoskóra –
odpowiedziała Mionka.
- Aha, no nic czyli jesteśmy
umówione.
- Koniec plotek dziewczyny, zagramy
w Eksplodującego Durnia ? - zaproponował Fred.
- A co to ?
- No to tak... - zaczął mi
tłumaczyć Harry.
Później zagraliśmy, a czas, który temu poświęciliśmy zleciał nam naprawdę dobrze i szybko, aż do kolacji.
- Dzieci chodźcie już – zawołała
Molly.
Przeszliśmy do kuchni i zajęliśmy
miejsca, a uśmiech nie schodził nam z ust. Gdy skończyliśmy już
kanapki, odezwała się pani domu.
- Ale przecież wy nie wiecie jak
będziecie spać. No to Mionka i Ginevra w tym pokoju co zwykle.
Harry i Ron także nie zmieniają lokalizacji. George prześpi się
w awaryjnym. A Fred i Rose w pokoju bliźniaków.
- Dobrze mamo – odezwała się
Gin.
Poszłam do łazienki, a kiedy wróciłam
w salonie na kanapie była tylko Hermiona z książką w ręku.
Przysiadłam się do niej.
- Co czytasz ?
- Moją ulubioną książkę
„Romeo i Julia” Williama Szekspira. Znasz?
- Oczywiście... moja mama jest
mugolem i kocha to.
- Romantyczne prawda ?
- Romantyczne prawda ?
Po tych słowach, Granger zaczęła czytać fragment tekstu, akurat trafiło na kwestie Montekiego.
"Cicho ! coś mówi.
O ! mów, mów dalej, uroczy aniele;
Bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz
Jak lotny goniec niebios rozwartemu
Od podziwienia oku śmiertelników,
Które się wlepia w niego, aby patrzeć,
Jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
I po powietrznej żegluje przestrzeni."
Nagle przerwała i spojrzała na mnie. W jej oczach można było dostrzec radość z każdym słowem. Jakoby czytałam już wcześniej tą książkę postanowiłam z pamięci powiedzieć kwestię Juli.
"Romeo ! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swojego rodu, rzuć tę nazwę !
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,"
Po czym dołączyła do mnie Mionka i wspólnie zakończyłyśmy cytat.
"Przysięgnij wierny być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów."
Więcej nie pamiętałam, powiedziałam i tak dużo. Co mnie nawet zdziwiło. Nigdy nie byłam fanką tego dramatu, ale dzięki matce był mi dobrze znany. Spojrzałam na Mionkę i zaczęłyśmy się śmiać.
- No nieźle, nieźle. Ach chciałabym mieć takiego swojego Romea - rozmarzyła się szatynka.
- Dzięki, zakochany bez pamięci. Brzmi obiecująco, ale pamiętasz jak kończy się ich romantyczna historia.
- Niestety.
- Po co czytasz takie smutne dramaty ?? Na pewno znajdziesz coś weselszego.
- Może i tak, ale to jest piękne.
- Nie mój gust, ale ważne, że Ci się podoba.
- Dzięki, zakochany bez pamięci. Brzmi obiecująco, ale pamiętasz jak kończy się ich romantyczna historia.
- Niestety.
- Po co czytasz takie smutne dramaty ?? Na pewno znajdziesz coś weselszego.
- Może i tak, ale to jest piękne.
- Nie mój gust, ale ważne, że Ci się podoba.
Nagle do okna zapukała
sowa i przerwała nam naszą rozmowę. O dziwo list był zaadresowany do mnie. Szybko rozwinęłam i
przeczytałam zawartość.
Wiem, że urodziny masz
dopiero we wrześniu,
ale życzenia Ci już
złożę póki mam okazję.
Zdrowia, szczęścia i wszystkiego czego sobie tylko zapragniesz,
a prezent dostaniesz później.
a prezent dostaniesz później.
Pewnie się
zastanawiasz dlaczego akurat teraz?
Ponieważ znasz mnie i
zapewne zapomnę
złożyć Ci życzeń w terminie.
Pozdrawiam ciotka
Elisabeth.
Po czym
uśmiechnęłam się pod nosem.
- A
ty co się tak uśmiechasz?
- Dostałam
życzenia urodzinowe.
- Ojej..
masz urodziny ?
- Nie,
nie dzisiaj. 8 września.
- To
dlaczego dostałaś je już teraz?
- Bo
moja ciocia boi się, że później zapomni.
- Rozumiem.
I jak na
zawołanie do salonu weszły rozbawione dwie czupryny.
- Co
robicie ?
- Wspominamy,
czytamy, rozmawiamy – powiedziała i uśmiechnęła się do nich
Miona.
- Ale
jestem senny, chyba się położę – Fred chciał runąć na kanapie,
ale w ostatniej chwili z niej zeszłyśmy – Ej ! - po czym
uśmiechnął się łobuzersko.
Ułożył
się wygodnie i po prostu zasnął.
- Nie,
no nie wieże. Śpi w najlepsze. - powiedziała panna Granger.
- Mam
pomysł. - powiedział George.
Po tych
słowach skierował się do kuchni. A ja zaczęłam zastanawiać się
„co on knuje”.
----------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że długość odpowiada ma 10 stron A4 :D
Myślę , że nie zanudziłam was tym fragmentem z "Romea i Julii" :)
Dzięki za komentarze :)
Ten rozdział dedykuję Black (która pożyczyła mi książkę).
Pozdrawiam :*
Ach i zapomniałabym dzięki za ponad 2100 wyświetleń :D
Romeo i Julia <3 uwielbiam! rozdzial swietny, ciesze się, ze cos zaczyna sie krecic miedzy Rose i blizniakiem ;) czekam na nowosc!
OdpowiedzUsuńDo tego zmierzałam i z tego co pamiętam kiedyś spytałaś czy Mc to jej książę z bajki ;) Odpowiedź brzmi zdecydowanie nie :D Ale nie bój się coś poplątam jeszcze :D
UsuńOjej. George jest zakochany. :3 Urooooooczo. Poza tym Freddie będzie zajebiście wyglądał. Kocham i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMoże jest, ale nie chce się do tego przyznać. Ach sama nie wiem co zaplanuję, chodź już mam jakiś szkic w głowie xD
UsuńGenialne!! Ja chce następny!! <3
OdpowiedzUsuńHe he, dzięki za chwilę zabieram się do pisania xD
Usuńrozdział genialny,z resztą jak zwykle < 3
OdpowiedzUsuńRemo i Julia ahhhh ;3
nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
pisz szybko :) !
Jak widzę lubicie Romea i Julię xD a ja myślałam, że wam się to nie spodoba xD
UsuńRozdział świetny *.*
OdpowiedzUsuń"Gadasz jak Ron." Cudowne, śmiałam się do monitora ;>
Nie mogę się już doczekać następnej notki ;3
:D Dzięki <3 następna w piątek ostatecznie w sobotę xD
UsuńRomeo i Julia <3 Wybrałaś cudowne cytaty :] A notka jak zwykle wspaniała :D Pisz szybko kolejny rozdział :>
OdpowiedzUsuńWeny ;]
Czyli tu wszyscy lubią ten dramat xD i Dzięki :D
UsuńNoo... Oczywiście... xDD
Usuń