42. „Przyzwyczaić nie znaczy pokochać.”
~Perspektywa Georgre'a.~
Szedłem razem z Rose,
przez zakamarki Hogwartu. Nie dawała mi spokoju i ciągle
wypytywała, co szykuję. To głupie i wiadome, że się nie dowie... nie teraz.
- Nie powiem Ci, Słońce.
- Uśmiechnąłem się.
- George... - Podskoczyła
zdenerwowana.
Zaśmiałem się lekko i
chciałem ją pocałować. Niestety na marne. Skrzywiła się i
przyśpieszyła kroku. W pewnym momencie chwyciłem ją za rękę i
odwróciłem. Uśmiechnąłem się najszczerzej i najsłodziej, jak
tylko potrafiłem. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie i
delikatnie ucałowałem w czoło. Gdy popatrzyłem się znowu na
nią odwzajemniła uśmiech. Później zacząłem pocierać nosem o
jej nos, czyli robić tak zwane „noski eskimoski”. Zaczęła się
śmiać.
- Wytrzymasz? -
zapytałem.
- Raczej tak. Ale
następnym razem nie uprzedzaj mnie, że masz dla mnie
niespodziankę.
Zasalutowałem jej. Chwyciła
mnie za rękaw i podniosła się na palcach. Cmoknęła mnie w
policzek i chwyciła za rękę. Ze splecionymi dłońmi, poszliśmy dalej korytarzem. Tym
razem zadowoleni. Zacząłem opowiadać żarty, aż stanąłem jak
wryty. Ujrzałem dziewczynę łudząco podobną do Rose. Stała i
całowała się ze Ślizgonem. W oszołomieniu patrzyłem na to.
Odruchowo ścisnąłem rękę blondynki, aż ta syknęła. To dało
mi pewność, że to Ona.
- Masz bliźniaczkę? -
spytałem.
- Nie... - odpowiedziała,
nie odrywając wzroku z pary.
Gdy tylko nas zauważyli,
chłopak uciekł, a druga Martinówna stała w oniemieniu. Rose
szybko podeszła do niej. Chwilę się poszarpały i wróciły.
Kłóciły się i biły, a ja byłem za bardzo w szoku, żeby temu
zarazić. W końcu otrząsnąłem się i przerwałem to. Stanąłem
między obie dziewczyny.
- Kim jesteś?! -
krzyknęła jedna.
- A ty?! Ja jestem Rose
Martin! - odkrzyknęła.
- Kłamiesz!
Chwilę się jeszcze pokłóciły,
aż przerwałem im to.
- STOP! Odpowiecie na
jedno pytanie, którą odpowiedź zna tylko prawdziwa Rose. Jak
nazywała się dziewczyna, którą spotkałyśmy na wakacjach? Albo
nie. Pocałujcie mnie, a wtedy będę wiedzieć, która z was jest
moją Rose.
- Chyba cię głowa boli!
Nie będziesz jej całować... Nawet nie wiem kim ona jest. Poza tym
spotkaliśmy chłopca... Maxa... - odpowiedziała.
- To prawdziwa Ty! -
krzyknąłem i uściskałem ją.
- Geniusz... - burknęła
z irytacją.
Klon mojej dziewczyny zaczął
uciekać. Rose szybko ruszyła w pościg, a ja byłem za wolny, żeby
je doścignąć.
~Perspektywa Rose.~
Biegłam ile sił w nogach.
W końcu chwyciłam mój duplikat za łokieć. Eliksir Wielosokowy
przestawał działać. A osobą, która udawała mnie była...
Lavender. Nieco się zdziwiłam...
- Jestem Rose Martin!
Puść mnie! - powiedziała.
- Kim jesteś?!
- Rose...
Przerwałam jej i
pociągnęłam do Lochów. Tylko jeden nauczyciel potrafił ściągnąć
z niej ten urok, zaklęcie czy co to było. Poszłam do Snape'a.
Kilkakrotnie delikatnie zapukałam w drzwi. Nietoperz nie odpowiadał.
Zaczęłam natarczywie walić w drewniane przejście. Otworzyły się
dopiero po chwili.
- Czego? - warknął
nienawidzącym głosem.
- Ktoś rzucił na nią
urok... - Nie dokończyłam.
- Jestem Rose Martin. –
Później zaczęła nucić sobie, kołysankę z mojego dzieciństwa.
Tym faktem oburzyłam się
jeszcze bardziej i byłam jak wulkan, który miał zaraz wybuchnąć.
Snape bez namysłu otworzył drzwi do swojego pokoju. Cały był
zakurzały w pajęczynach i pełen sakiewek napełnionych przeróżnymi
płynami. Łóżko było zagracone, a ja zaprowadziłam Lavender do
jakiegoś krzesła. Posadziłam ją i słuchałam jak nuci tą
przeklętą piosenkę. Nie trwało długo jak przyszedł nauczyciel i
napakował w niej jakiś płyn. Zaczęła się krztusić, a bez mojej
asekuracji upadła na ziemię. Chciałam ją podnieść, a
przynajmniej pomóc, ale zakazał mi tego psor. Blondynka po chwili
podniosła się i zorientowała się gdzie leży.
- Głowa mnie boli. -
Zaczęła masować sobie skronie.
W tym momencie Nietoperz
wygonił nas z pomieszczenia. Bez wahania wyszłyśmy. Przed drzwiami
zapytałam.
- Jak się nazywasz?
- Lavender Brown. Co się
stało?
- Ile pamiętasz?
- Tylko tyle, że Oscar
zaprosił mnie do jakiegoś opuszczonego pokoju. Myślałam, że mu
się podobam, ale film mi się urwał... Nagle obudziłam się w
pokoju Snape'a....
- Oscar?! - spytałam
oszołomiona.
- Tak.
Po tych słowach zaczęłam
biec do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Byłam smutna, zła, wściekła
i zawiedziona. Szczególnie zawiedziona. Naruszył moje zaufanie po
raz drugi i chyba nie ma takiego wytłumaczenia, żebym mu
przebaczyła.
Wbiegłam jak szalona do
pustego pomieszczenia. Zauważyłam jedynie Złotą Trójkę.
- Nie wiecie gdzie jest
Witers? - zaczęłam.
- Co znowu zrobił?! -
naburmuszył się Wybraniec.
- Nie wiem i chce się
dowiedzieć... - odpowiedziałam.
- Od jakiejś godziny
jest w domu. Jakaś ważna sprawa rodzinna... wróci za tydzień – oznajmił
Ron.
Podziękowałam im
skinieniem głowy i ruszyłam do wyjścia. Minęłam się z Georgem,
który właśnie pytał, czy ktoś mnie widział. Uśmiechnęłam się
do niego i kazałam mu nie iść za mną. Sama udałam się do
największego idioty, jaki przychodził mi teraz na myśl. Znowu
poszłam do Lochów. Problem poległam jedynie na tym, że stojąc
przed wielkimi wrotami nie znałam hasła. W końcu przyszedł jakiś
pierwszoroczniak. Pomijając jego chamstwo, niechęć i wrodzoną
głupotę, wpuścił mnie i od razu udał się do dormitorium.
W Pokoju Wspólnym
Ślizgonów, jedyną żyjącą osobą, oprócz mnie, był Rafael. To
właśnie jego szukałam. Kiedy ja byłam wnerwion, On po prostu
siedział sobie w sofie i czytał książkę. Na mój widok, skinął
głową, żebym usiadła na fotelu.
- Co myślisz o dramacie „Romeo
i Julia” Williama Szekspira? Moim zdaniem jest głupi... jak
można zabić się tak lekkomyślnie...
- Nie przyszłam gadać o
książkach...
- A więc co cię tu
sprowadza? Stęskniłaś się?
- Jesteś psychiczny!
- Da się przyzwyczaić.
- Przyzwyczaić nie znaczy pokochać – burknęłam.
- Zależy dla kogo. Mam
wiele asów w rękawie. Jeszcze mnie pokochasz.
- Biłeś mnie!
Okłamywałeś! Złamałeś mi rękę! Ja ci tego nie wybaczyłam i
nie wybaczę!
- Uspokój się.
- To po cholerę dałeś Lavender eliksir?
- Nie ja... I byłaś tam? Nie ważne. Chcę żebyś po prostu zobaczyła, że się zmieniłem.
- Nikt nie powiedział,
że na lepsze... Jesteś ŚMIERCIOŻERCĄ! - krzyknęłam.
- Kto Ci to powiedział?!
- Stracił swój nienaturalny spokój i wstał.
- Twój ojciec!
Spuścił głowę. Poszłam
w stronę wyjścia i nagle się zatrzymałam.
- Czy Oscar Ci pomagał?
- Tak – oznajmił
skruszony.
Tyle mi wystarczyło.
Wyszłam w pośpiechu z Lochów i zaczęłam pałętać się po
zamku. Zapomniałam o kolacji, nawet nie byłam głodna.
Wyszłam z zamku. W cienkim
swetrze, poszłam nad jezioro. Usiadłam na śniegu i zaczęłam
przyglądać się Dementorom. Niektóre latały tak blisko mnie, że
powinnam się bać. Ale byłam za bardzo smutna i przygnębiona, żeby
się jeszcze tym zamartwiać. Przyglądałam się im z obojętnością,
a do Hogwartu wróciłam dopiero cała zamarznięta. Marzyłam tylko
o pójściu spać.
Kichałam przez całą drogę. Szybko
odpowiedziałam na pytanie, a gdy tylko przekroczyłam próg, wpadło
na mnie wiadro jajek... Pięknie. Czy ten dzień może być jeszcze
lepszy? Na sofie dostrzegłam śmiejącego się Olivera. Dodatkowo
przewracała się na podłodze Kora. Uśmiechnęłam się
złowieszczo.
- Przytulcie Rose –
oznajmiłam.
- Nie dziękuję –
powiedział przez śmiech Holins.
- Kogo pomysł, kogo
wykonanie? - zapytałam.
Ukłon od Nelsonówny
wyjaśnił wszystko. Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam,
wcierając większość żółtka w jej osobę. Później przyszedł
czas na Olivera. Nic nie mówiąc poszłam do dormitorium. Wykapałam
się, przebrałam w piżamę i zasnęłam w łóżku. Sen był jak
zbawienie.
Rano obudziła mnie Luna.
Mocno szarpnęła za moją kołdrę, a na skutek tego zrobiło mi się
zimno.
- Kto rano wstaję... -
zaczęła.
- Znam to... Która
godzina? - zapytałam.
- 8:00
- Skandal... żeby o
świcie budzić człowieka w sobotę.
- Za dwie godziny masz
mecz, pałkarzu.
Cały czas mówiłam z
zamkniętymi powiekami, uniosłam jedną i zdałam sobie sprawę, że
muszę się zbierać. Usiadłam na łóżku, przetarłam oczy i
wstałam. Podeszłam do kufra i zabrałam strój do Quiddicha.
Ogarnęłam się w niespełna 15 minut, ubrana i gotowa wyszłam z
łazienki. Pościeliłam łóżko i ostatni raz się na niego
rzuciłam. Razem z Lovegood poszłyśmy na śniadanie. Wielka Sala
połowicznie była już wypełniona. Zjadłam marną kromkę i
poszłam na boisko. Zanim tam dotarłam była 9. Obmyśliliśmy
strategię i nadszedł czas meczu.
- Na boisko dumnie
wkroczyła drużyna Krukonów – oznajmił Lee Jordan. - Za nimi
Ślizgoni.
Ustawiłam się na swoje
stanowisko i przetarłam klejące się oczy. Usłyszałam gwizdek i
zaczęła się gra. Na początku zdobyłam 15 punktów, później
jednak kichnęłam i wpadłam na Cho Chang tracąc 20 punktów.
Otrząsnęłam się, zaraz później zobaczyłam bliźniaków
wymalowanych i z wielkimi gumowymi palcami dla kibiców.
Ravenclaw wygrać ma!
Ślizgonom popalić da!
Nikt się z nimi nie
równa,
najlepsza drużyna na 102!
Zaśmiałam się w duchu,
ale piosenka pomogła. Chwilę później usłyszeliśmy gwizdek
kończący mecz. Wygraliśmy! Nikt nie krył radości. Następny mecz
za dwa tygodnie, ostatni przed świętami z Gryfonami. Zmierzeni
morderczymi spojrzeniami Ślizgonów, zaczęliśmy skakać z radości.
No dobra... ja skakałam... Impreza na cześć naszej drużyny miała
odbyć się w Pokoju Wspólnym. Ja jednak miałam trochę inne plany.
Chwilę po meczu jak
wszyscy wiwatując rozeszli się, podszedł do mnie Weasley. Zasłonił
mi twarz i zaczął prowadzić. Przeszliśmy przez kilka drzwi, aż w
końcu zdjął mi przepaskę. Zobaczyłam piknik. Pewnie byliśmy w
pokoju życzeń. Rzuciłam się na niego uradowana i namiętnie
pocałowałam. Zakręcił mnie wokół własnej osi, a ja poczułam
jak to jest być wysoką... Podobno małe jest pięknę, a ja byłam
średniego wzrostu. Dobrze, że George się tym nie przejmował. W
końcu jak się kogoś kocha nie zauważa się jego wad. Zaakceptował
też moją porywczą i czasami wredną, tudzież tajemniczą stroną.
Najważniejsze, że kochałam tego rudzielca tak mocno, że słowami
nie mogłabym tego w życiu opisać. Miałam przed rudzielcem kilku
chłopaków z Drumstrangu, ale to napakowane osiłki nie mające choć
trochę rozumu czy romantyczności. Nie wszyscy, ale większość...
Zamyśliłam się, na tyle,
że zapomniałam gdzie jestem. Potrząsnęłam głową i wróciłam
do rzeczywistości.
- Dziękuję. -
Pocałowałam go w usta, kiedy postawił mnie na ziemi.
- Nie ma za co. Naprawdę
chciałaś, żebym powiedział Ci o tym pikniku? - Zaśmiał się.
Zrobiłam bliżej nie
określoną minę, ale można było uznać to za nie. Usiadłam na
czerwono-białym kocu i zaczęłam jeść truskawki w czekoladzie.
- Smaki dzieciństwa –
mruknęłam.
- To nie wszystko.
- Nie? - zdziwiłam się.
- Pomyślałem, że miło
by było...
Wtedy zobaczyłam kolejkę
górską. Strasznie wysoką i w takich chwilach wszystko jest
magiczne. Poczułam się jak małe dziecko. Dziecko, które na samym
szczycie zapomniało, że ma lęk wysokości. Kiedy spojrzałam w
dół, nogi się pode mną ugięły i wtuliłam się w George'a.
- Nie śmiej się! -
Ofuknęłam go.
- Ja? Gdzieżby tam. –
Wciąż chichotał.
- Czuję, jak rusza ci
się klatka piersiowa...
Zaczął mnie łaskotać i
nim się obejrzałam byłam na ziemi. W filmach ludzie całują
ziemię, ja pocałowałam Weasleaya. Poszliśmy znowu na piknik.
- Co Panienka sobie
życzy? - zapytał.
- Wyczarujesz mi
spaghetti? - Zaśmiałam się.
- Romantycznie. –
Śmiesznie poruszał brwiami.
Chwilę później zaczęliśmy
jeść mój przysmak. Kiedy mieliśmy już wychodzić, zatrzymał
mnie George.
- Wiem, że nie mówiłem
Ci tego wcześniej... to dziwne, aczkolwiek według mnie oczywiste.
Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Zakochałem się w
tobie od pierwszego wejrzenia, a kiedy się na mnie obrażasz, to
jakbyś mi wyrywała serce. Kocham Cię i zawszę będę.
Z oczu popłynęły mi łzy
szczęścia.
- Ja ciebie też kocham,
mój rudy wariacie.
Z momentem kiedy mieliśmy
się pocałować, a nasze usta były coraz bliżej, zakręciło mi
się w głowie...
„Trzeba było iść do
tego Skrzydła Szpitalnego...”
Ostatnie zdanie, o którym
pomyślałam... później zemdlałam.
------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział zjadł mi najwięcej nerwów. Popłakałam się, gdy mi się cały usunął. Wiecie byłby dłuższy, ale cieszcie się, że jest. Lavender miałam zastąpić inną osobą, ale mi się wszystkich godzić by nie chciało xd.
No cóż rozdział dedykuję Black, Kornelii i Lili Love.
Black szczególnie za to, że jej zawdzięczam tytuł. Taka magiczna skarbnica wiedzy jaką jest moja komórka przypomniała mi o tym. Kij, że w innym kontekście powiedziane. A pomysł z Oscarem zawdzięczam przypływie weny ze strony Kornelii, która była mi inspiracją.
No to następny rozdział, jeśli będzie dużo komentarzy.
Nawet z anonima ludzie ;).
Pozdrawiam.
Coś bełkotałaś o lwie... Chyba ominęłam jakiś fragment rozdziału. No dobra, suotko. :) W chuj i ciut ciut. Rose lata po Hogwarcie jak idiota, a Raf nie rzuca się na nią, a nawet siedzi hak idiota... W chuj dziwne. Poza tym Lavender nigdy nie lubiłam, więc rób se z nią co ci się tylko podoba. Cholera, nie wiedzieć czemu przypomniało mi się rozgniatanie żelek Barbie z koleżnką takim wielkim bujakiem w kształcie krowy... Dobra, nie ważne. Nie wiem skąd tam kolejka górska, ale niech ci tam będzie.
OdpowiedzUsuńKocham, pozdrawiam i dziękuję za dedyk. :*
Lenistwo poziom hard.
UsuńPrzeczytałam wcześniej, ale nie chciało mi się odpowiadać.
No więc, jeśli chodzi o lwa, to deklu miałam na myśli, że na kartce narysowałam lwa.
Rafael ma kilka pomysłów, na które ja jeszcze nie wpadłam, ale coś wymyślę xd. Wieeesz... z każdą postacią mogę zrobić co zechce. To są takie żelki? o_O To magia, tu może stać się wsztko.
Tak, wiem.
Dzięki i również tradycyjnie pozdrawiam.
Hejo! :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny!
Nie ma to jak spotkania z Rafaelem! :D
Oskar ty dupku! xD
hahah nie wiedziałam, że jestem dla Ciebie inspiracją w tworzeniu rozdziału xD
Ach no tak. Bardzo dziękuję za dedykację :*
Jestę z Ciebie dumna, bo napisałaś mimo wszystko rozdział xD
Hahah moje pomysły są genialne, a potem przytulas xD
George i Rose - wielka miłość xD
Dobrze, dobrze. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że dodasz go szybko *_*
Kocham, pozdrawiam i życzę weny.
KAA BUUM :D
Się wzięłam za odpisywanie xd.
UsuńCześć :*
A danke, danke :3
Czasem pisząc z tobą dostaję tzw. "olśnienia", co jest dla mnie inspiracją xd. Jak tandetnie brzmi :o i kij xd.
Człowiek uczy się na błędach, a ja kiedyś wywalę tego laptopa, z TAKĄ SATYSFAKCJĄ W OCZACH *-*
Skromniacha xd.
Haha a może przerwać tą wielką miłość? xd
Dzięki xd.
Kocham i tradycyjnie również pozdrawiam.
KA BUM :3.
Oooooooo! Jak suodko! !! Jeeeeej! Dzieki za dedyk! ;D matko! Nienawidze tego oscara! I jeszcze potem ucieka -_-" DEBILLL! I rafael.... dalej go nie lubie
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dzieki za dedyk i wspolczuje ze rozdzial sie usunal :( pozdrawiam
Dziękuję. Co do Oscara, to ma jakieś usprawiedliwienie, że jednak robił to bo musiał, a nie, że chciał. Rafael to Rafael xd.
UsuńTak, strasznie byłam zła, że się usunął T^T
Dziękuję i również pozdrawiam.
wow! jestem tu 1 raz i trzeba przyznać, ze stronka robi wrazenie :3 brawo, tez jestm potterhead :3 Zapraszam na swojego bloga : http://kronikizakrecenia.blogspot.com/ :) Mogłabyś skomentować najnowszy rozdział, bo nie wiem co ludzie o nim myślą i czy pisać dalej... :D Znajdziesz tu opowiadania w wiekszosci o tematyce ze świata p :D
OdpowiedzUsuńPisać! Nawet jak nie wychodzi :). Moja rada. Mam niestety dużo blogów i nie chce dodawać następne, wybacz :).
UsuńC-U-D-O-W-N-E !!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń#NAVY
$
$ZAPRASZAM DO SIEBIE$
Spam, spam, spam...
UsuńMogłabyś przynajmniej przeczytać jeden rozdział...
Przepraszam,że tak późno...szkoła :D Rozdział cudowny <3
OdpowiedzUsuńNie mam zbyt weny na doping z rozdziałem tak więc - SZYBKO PISZ! -powinno wystarczyć :D
Czekam na rozdział!
Pozdrawiam Zuza.
Spoko rozumiem, przez szkołę nie mam czasu na pisanie :/.
UsuńDziękuję i również pozdrawiam.
Jejuuuu nie ma już miesiąc rozdziału ;( Tesknie za twoim pisaniem! Czekam! :)
OdpowiedzUsuńHehe to miłe ;). Od kiedy mi się część rozdziału usunęła to mam jakoś zastój w pisaniu :/.
UsuńJak coś to poczekamy,napisałam,żeby się upewnić,że nas nie opuściłaś! :D
Usuń