46. „Groźba jest dla ludzi, którzy nie są gotowi na rezygnację.”

                  Stanęła skamieniała i nie wiedziała co powiedzieć. Widać było dezorientację, ale po chwili jak opętana wypchnęła mnie z pokoju. Niczym Dumbledore z gabinetu! Stałam tak przed drzwiami i analizowałam CO SIĘ WŁAŚCIWIE STAŁO. Doszłam do wniosku, że stanie 5 minut przed zamkniętymi drzwiami z wyłupiastymi oczami nie jest najlepszym rozwiązaniem. Gdy już odchodziłam, uchyliła drzwi i powiedziała pół-głosem.
- Nic nie ukrywam.
Zatrzasnęła drzwiami.
- Właśnie widzę... - szepnęłam do siebie.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić poszłam dalej rozdawać prezenty. Wszyscy mi podziękowali... prawie wszyscy. Kapitan drużyny Ravenclawu, czyli uroczy jak zwykle Corner, po prostu przyjął prezent w Pokoju Wspólnym i nie raczył się uśmiechnąć nawet! Przymrużyłam oczy, ale chwilę później podbiegłam do Olivera. Dla niego prezent był od serca! Tak, mam serce! Czasem jestem tylko wredna... ale można to zgonić na urok osobisty.
- Olie, Olie, Olie – powiedziałam przez drzwi. - Mikołaj co prawda dał mi prezent, ale kazał się spytać czy byłeś grze... - urwałam, kiedy zobaczyłam Holinsa. - Striptiz dla ubogich? - Zaśmiałam się.
- Zazdrościsz kaloryfera. - Wystawił mi język.
- Nieprawda! W domu mam swój, taki biały i w ogóle. – Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Może i tak. Dasz mi się ubrać?
- Nie. Idź do łazienki.
Rzuciłam się na jego łóżko i spojrzałam na zegarek. Z dawaniem prezentów nieźle schodzi. Do śniadania zostało mi tylko 10 minut. Ale się poświęcę, nawet spóźnieniem. Pierwsze mam wróżbiarstwo, straty wielkiej nie będzie. Wygodnie ułożona na łóżku Holinsa, chwyciłam książkę leżącą na biurku Jak wszystkie książki, główna bohaterka jest idealna! Wszystko jej wychodzi, a jak spada z 20 metrów to nawet nie ma siniaka. To takie wkurzające, że w rzeczywistym świecie nie ma czegoś takiego. Ale wiele razy przekonałam się, że życie to nie książka. Chociaż może... Jesteśmy pisarzami, a każdy rozdział zapisujemy jak nasz ostatni.
                         Gdy ŁASKAWIE blondyn raczył wyjść, skręcił jeszcze do swojego kufra i wyciągnął duża paczkę. Aż głupio mu się zrobiło, dając mu kwadratowy prezent... nie, nikt się nie domyśli, że to ramka... To jak dawanie komuś piłki, taki tajniak, że aż wcale. Od niego dostałam coś innego, ale odwieczna nasza tradycja, jest odpakowywanie WSZYSTKICH prezentów razem wieczorem. Zamierzam ją podtrzymać. Niebieskooki chyba też podobnie myślał. Odłożył prezent i wystawił ramię. Niczym gentelmen. A może nim po prostu jest. Nie jednak nie... kiedy tylko zobaczył Lunę zaczęłam obserwować wyznanie miłości. Potrząsnęłam głową, kompletnie zignorowana i poszłam do dormitorium. Narzuciłam na siebie szatę Ravenclawu, chwyciłam też torbę z podręcznikami i niczym upchałam w nią resztę prezentów. Gdy skierowałam się na śniadanie, niczym w telenoweli zaczęłam widzieć tylko zakochanych. Naprawdę! Nie żartuję! A ja taki samotnik po prostu szłam przed siebie. Co ja będę oglądać jak się wszyscy całują... Podziękuję... Atmosfera Mikołajkowa po prostu świetna... I nagle doszło do mnie, że Bal Bożonarodzeniowy jest 13 grudnia, a jest 6. Nie mam partnera, sukienki, ani chęci. Spojrzałam na całą salę i jedyną osobą, która mogła czuć się tak samo jak ja, był chłopak ze Slytherinu. Oczywiście pominęłam George'a, który raczył pojawić się na śniadaniu w mizernym stanie, ale jednak. A wracając... postanowiłam, że zaraz po posiłku zagadam do ślizgona. Przecież już dawno zaczęliśmy łamać stereotypy.
                        Wcześniej jednak podeszłam do przyjaciół z Gryffindoru. Pottera nie było, czyli zwolniło się miejsce. Jak podeszłam usłyszałam tylko urywek rozmowy bliźniaków.
- Grozisz mi? - burknął George.
- Groźba jest dla ludzi, którzy nie są gotowi na rezygnację. Ty już zrezygnowałeś.
Jednak na mój widok ucichli, a może nie... w każdym bądź razie zagłuszyli ich Herma i Ron, którzy martwili się o Pottera.
- Spokojnie, to tylko ja. Ron przekażesz to Harry'emu? Wiem, że wyjechał do rodziny i takie tam, ale jak już mam prezent, to chcę, go przekazać w odpowiednie ręce.
- Do rodziny? Bez pożegnania? - zdziwiła się Miona.
- Nagła sprawa. A właśnie! Miałam to wam powiedzieć, no to wam mówię, teraz. Przy okazji oto prezenty dla was. Carmen, Fred, Ron, Neville, Hermiona, Scott... - Zaczęłam wymieniać, a moja torba robiła się coraz lżejsza. Na końcu został mi najbardziej wyjątkowy prezent. - I dla ciebie... George. Możesz go wyrzucić, ale przynajmniej wcześniej na niego spójrz. Nie ma sensu Ci tłumaczyć czegokolwiek, Ty i tak wiesz swoje – westchnęłam smutno.
Odeszłam od stołu, ale humor mi się poprawił, kiedy Ron krzyknął z całych sił.
- Kochamy Cię!
Na widok swojego nowego zegarka... Nie, wcale nie dostał go ode mnie, bo cały czas się spóźnia...
- Materialiści.
Podeszłam jeszcze do ślizgonów. Tam miałam sprawę uproszczoną, bo prezent miałam TYLKO dla Niny i Draco. Nie zapominając o Tatii z Hufflepuffu. Spełniona usiadłam na miejscu i nagle pojawiło się jedzenie. Z apetytem chwytałam każdy kęs, tak dawno głodna nie byłam. Wypełniałam swoją pustkę. Wcześniej czułam wszechogarniającą mnie pustkę, teraz czuję zapach pieczonego indyka. Po skończonym śniadaniu wszyscy poszli na lekcje. Wszyscy bez wyjątku. Mój misterny plan poszedł na marne, ślizgon wyszedł pierwszy. Niestety owy pan nie łamał stereotypów. Przyjrzałam mu się uważnie przed zajęciami, bo wróżbiarstwo akurat miałam ze Slytherinem. Zaczął wyzywać kogoś od szlam... Od razu skreśliłam go z proponowanej listy „Koledzy” i „przyjaciele”, która co prawda istnieje tylko w mojej głowie, ale istnieje.
                        Lekcja minęła jak zawsze. Nie była niczym wyróżniająca się, bo ześwirowana nauczycielka to już norma. Przynajmniej w Hogwarcie. Reszta lekcji nie wyróżniała się też szczególnie. Czasem udało się coś rozwalić, a ja zarobiłam kilka punktów ujemnych za noszenie czapki Mikołaja na lekcji eliksirów. Bowiem ktoś może pomyśleć, że „głowa mi się pali i próbuję ugasić to śniegiem”. Przecież to czerwono-białe. Nie, to nie miało sensu. Snape po prostu lubi karać uczniów. Ostatnia lekcja zapowiadała się ciekawie. W końcu coś ciekawego! Nowa i miła odmiana.
                         Właśnie zabrzmiał dzwon oznajmiający nam, że mamy wchodzić do klasy. Zaklęcia nie są czymś godnym skakania z radości, ale lepsze to niż uwagi Snape'a odnośnie mojej czapki, które pojawiały się co... sekundę. Mieliśmy lekcje z gryfonami. Starszymi gryfonami. Tam zobaczyłam jakiegoś chłopaka wydawał mi się taki... znajomy. Cholera... co? Na zaklęciach nie byłam skupiona, mimo że omawialiśmy jak wywołać śnieg lub jak z łatwością zamienić kogoś w surykatkę. Po skończonych zajęciach, podeszłam do owego chłopaka i stojąc oko w oko z nim, nie potrafiłam utrzymać jego wzroku.
- Skąd Cię znam? - zapytałam.
- Mnie się pytasz?
- Tak.
Uniósł jedną brew.
- Nie mam zielonego pojęcia. Chodzę do tej szkoły od początku i dopiero teraz mnie zauważyłaś?
- Tak, chyba tak.
- Eee. Zła odpowiedź.
- Jak masz na imię?
- Jeffrey Lawe, czyli po prosty Jeff. A ty?
- Rose Martin.
- Miło mi Cię poznać, ale może przestaniemy tarasować wyjście?
Spojrzałam i faktycznie, ludzie czekali aż łaskawie odsunę się, alby mogli przejść. Tak też zrobiłam, a oni niczym torpedy wybiegli z sali. Dla niektórych to była ostania lekcja, trzeba było to uczcić. Z tego co wiem Gryfoni mieli mieć jeszcze Obronę Przed Czarną Magią. Kiedy Jeff uśmiechnął się niczym dziecko, które chciało właśnie zabrać komuś zabawkę rozpoznałam go. To jak skrawek wspomnienia.
- Chyba widziałam Cię w jednym z moich snów.
- Słaby podryw mała. Musisz się jeszcze wiele nauczyć o tej sztuce. Mogę dać Ci pierwszą lekcję gratis.
Nie czekając na moja odpowiedź będąc już na korytarzu przed klasą, mocno przykuł mnie do ściany. Nie miałam możliwości najmniejszego ruchu. Niemalże nasze oddechy się łączyły, czoła stykały, a oczy, jego czarne jak węgiel oczy były takie śliczne. Szepnął mi do ucha, głaskając wcześniej mój policzek.
- Jeśli nie masz partnera, a wiem, ze nie masz, to możemy pójść na bal razem. Co ty na to?
Gwałtownie się odsunął i czekał na odpowiedź.
- Pytasz serio?
- Nie, na niby – oznajmił sarkastycznie.
- Tylko ja mogę używać sarkazmu, kiedy z kimś rozmawiam – zaśmiałam się.
Przewrócił oczami, ignorując to co powiedziałam.
- No to jak? - ponaglił mnie.
- Nie za szybko? Ale... w sumie dużego wyboru nie mam, więc zgoda.
- Cóż za entuzjazm. – Wystawił mi język. - A co do tych snów, to chyba w koszmarach.
- Być może – odpowiedziałam, ale on mnie już nie słyszał, odszedł w przeciwnym kierunku.
                    Nastał wieczór, a ja wciąż błąkałam się po korytarzach rozmyślając. Czasem moje myśli pochłaniał Potter i jego misja, czasem dziwne zachowanie Kory, czasem Rafael, ale i tak nic nie przebiło Jeffrey'a. Była już godzina 22, bo zobaczyłam Prefektów, którzy kazali wszystkim już iść spać. Zwykle kiedy spacerowałam w nocy w Londynie, wszędzie widziałam pedofilii i gwałcicieli. Dlatego jak Prefekci Ravenclawu szturchnęli mnie od tyłu, miałam prawo się przestraszyć. Wystraszyłam i siebie i ich. Jednak przypomniałam sobie, że czeka mnie Wielkie rozpakowywanie prezentów. Kilka nosiłam nawet ze sobą, te które dostałam przy śniadaniu czy obiedzie. Kolację ominęłam, nie specjalnie, przecież tam było jedzenie!
                    Kiedy weszłam do dormitorium, żeby rzucić wszystkie rzeczy zobaczyłam miły widok. Nie chodziło o to, że wszyscy o czymś gadają, ale o prezenty na moim łóżku. Szkoda je wszystkie rozpakowywać, ale to było silniejsze ode mnie. Zgarnęłam wszystko i poszłam do Pokoju Wspólnego. Tam starannie poukładałam wszystkie prezenty i poszłam po Olivera. Ten drzemał sobie siedząc przy biurku wypełnionym różnymi papierami. Teraz przypomniałam sobie o karze na Eliksiry: „Nie będę chodzić w dziwnych czapkach po szkole.” To musiałam napisać 200 razy. A nietoperz i tak to później wyrzuci! Mogę się założyć! Kto przyjmuje zakład?
Kłócę się ze sobą, jest ze mną coraz gorzej.
Szturchnęłam chłopaka, a ten półprzytomny zgarnął swoje prezenty i podążył za mną. Opadł na fotelu, jednak szybko odzyskał siły. TAKA MOC PREZENTÓW.
Kora dała mi książkę, jak mnie zna.
Carmen słodycze i wielkiego miśka. Jednak to było do przewidzenia po zgrabnym zapakowaniu go.
Fred postarał się i... kiedy otworzyłam paczkę miałam na sobie placek jagodowy, a w środku kartkę z życzeniami.
Tak oto dawano mi prezenty.
Kilkanaście osób.
A! Nie zapominając o prezencie od Olivera.
Origami które zaczęło koło mnie krążyć i zmieniać kolory i kształty. Później po skończonym pokazie zamieniło się w różnokolorową różę, która po chwili spoczywała w moich rękach.
Na koniec Holins przekazał mi prezent... domyślam się od kogo.
Dostałam eliksir Płynnego Szczęścia.
Zapamiętał, kiedy mu marudziłam na wakacjach o tym, że tak jak Potter chciałabym to kiedyś wypić.
Tak samo jak Harry zostawię sobie na... kiedy indziej.
                       Zadowolona i zmęczona zostawiłam Olivera, który już spał obładowany fasolkami wszystkich smaków, które były niemalże wszędzie koło niego. Tak to jest, jak się nieumiejętnie otwiera pudełko. Sama szybko przebrałam się w piżamę, spakowałam do kufra prezenty i padłam po ciężkim dniu, niczym zabita.
                       Dni mijały bardzo szybko, a ja nie wiedziałam co robić ze swoim życiem. Zaskakiwał mnie ostatnio tylko Jeff, który jako cel miesiąca obrał sobie poznanie mnie lepiej. Jeszcze nie wiedział jak bardzo się pomylił. Jaką cenę przyjdzie mu zapłacić. Ja też nie wiedziałam, ale wszyscy których kocham wcześniej czy później cierpią. Tak oto nadszedł piątek. Dzień przed balem, a ja wciąż nie miałam sukienki czy czegoś innego. Zmienił się tylko fakt, że miałam partnera. Patrząc tak coraz bardziej dawałam sobie do zrozumienia, że George nie był mi pisany. Lekcje już minęły, a ja poszłam na obiad. Zaraz po posiłku pobiegłam do wieży Ravenclawu. W dormitorium już panował bajzel, każda z dziewczyn gadała i przygotowała stroje na jutrzejszy bal. Sama przeszukałam swoje rzeczy, ale nie znalazłam nic, kompletnie NIC, co by się nadawało. Rzuciłam szatę i torbę na łóżko, a później pobiegłam w stronę Pokoju Wspólnego Gryfonów. Bez problemów przeszłam przez wejście i poszłam do Carmen. Bowiem to jest jedyna osoba, która będzie na tyle nieodpowiedzialna, że razem ze mną wymknie się na Pokątną. Kiedy stałam naprzeciwko niej widziałam, że cały jej pokój jest w ciuchach i kosmetykach. Ona jednak nie przejęta leży na łóżku i wpatruję się w bitwę o... chyba to tusz do rzęs.
- Carmen, Carmelita, słońce, pamiętasz, że Cię kocham?
- Tak Rose, zawsze mi przypominasz jak coś chcesz. W sumie miałam się do ciebie wybrać, ale... nie mogłam przegapić widowiska.
- W jakiej sprawie?
- Chodź ze mną na Pokątną, a ty co chciałaś?
- To samo.
Zaśmiałyśmy się, a Black już zaczęła szukać galeonów. Tak, wzięcie pieniędzy to dobry pomysł... Kiedy skończyła szukać, ramie w ramie zawędrowałyśmy do mojego dormitorium po galeony.
                        Wymknięcie się z Hogwartu żadną sztuką nie było, teleportacja też nic niezwykłego, ale za to SZYBKIE wybranie sukni w sklepie Madame Maklin to dopiero sztuka. Z momentem przekroczenia progu zauważyłam najdziwniejsze sukienki świata! Słowo daję, jak można chodzić w sukience wykonanej z balonów? Ale były też piękne, normalne.
- Dzień Dobry! W czym mogę Panienką pomóc?
- Dzień Dobry, szukamy sukni na Bal Bożonarodzeniowy – opowiedziałam.
Przyjrzała się nam uważnie i już po chwili była ze swoimi igłami, metrówką i innymi przyrządami krawieckimi. Po zmierzeniu nas, znowu szybko zniknęła. Przyszła z różdżką uniesioną w górze i dwiema sukniami, które opadły dopiero w naszych rękach. Moja była dłuższa od Carmen. Do kostek i bez ramiączek. Sukienka w kolorze moich oczu, ni zielony, ni niebieski ni szary. Taki morski kolor, który w górnej części ma najmocniejszą barwę, a później jakby kolor słabnie. Cała sukienka wygląda nieziemsko. Nie miała koronki... a może to była koronka. Po prostu byłam ją zachwycona i nie mogłam jej opisać. Do tego w oddali zauważyłam beżowe szpilki i idealnie dopasowany srebrny naszyjnik. Black też nie mogła oderwać wzroku od swojej czerwonej rzeczy. Sięgała do kolana i miała czarne falbanki. Także nie miała ramiączek. Do tego dobrała czarne szpilki i lekki naszyjnik z czerwonym kamieniem. Zadowolone zapłaciłyśmy i wyszłyśmy ze sklepu. Było już ciemno, nie miałyśmy czasu na Piwo Kremowe. Z westchnieniem wróciłyśmy do zamku.
                        To chyba normalne, że po całym dniu padłam na łóżku. Nie trudziłam się nawet na poukładanie ubrań czy kosmetyków, po prostu położyłam na dywanie torbę i zasnęłam. Krzyki współlokatorek w końcu można było uznać za kołysankę, przynajmniej zegar nie tykał. Rano obudziłam się jak nowo narodzona. Rano jak rano, była 12. Oznaczało to, że mam mało czasu. Mam BARDZO MAŁO CZASU. Ledwo 5 godzin. Zerwałam się z łóżka i poszłam do łazienki. Wykąpałam się i ogarnęłam, najlepiej jak potrafiłam, przebrałam się w jakieś rzeczy i poszłam do kuchni.
Coś zjeść trzeba było, najwyżej się nie dopnę w sukienkę. Ale jedzenia nie odmówię sobie.
Znałam tajemne przejście, więc łatwo było mi pozyskać jedzenie. Tam skrzaty z wszystkich stron napadły na mnie z miskami jedzenia. Grzecznie poprosiłam o kawę i talerzyk. Aby nikogo nie urazić wzięłam po trochę... niemalże z wszystkich talerzy. Kiedy zjadłam oddałam naczynia i na do widzenia powiedziałam.
- Dziękuję.
Wtedy spełniona wróciłam do dormitorium. Z momentem kiedy wyszłam świecił pustkami, teraz każda z dziewczyn darła się i przekrzykiwała siebie nawzajem.
- To moje! - krzyczała Cho.
- Wzięłam tylko na chwilę! - opowiedziała Padma.
- Oddaj, jest mi potrzebne!
Tylko Luna w spokoju i porządku kładła wszystko na starannie zaścielonym łóżku. Miała sukienkę idealnie pasującą do jej wyglądu. Do kolan w odcieniu fioletu, jasnego, ale eleganckiego. Lekką falbankę i białego kwiatka przyszytego do sukienki.
„Będzie wyglądać obłędnie.”
Pomyślałam.
Czas uciekał, a ja w sumie nic konkretnego nie zrobiłam. Postanowiłam zająć się na początek makijażem. Eyeliner, tusz do rzęs, delikatny cień do powiek koloru podchodzącego pod perłę, miał za zadanie po prostu wyróżniać oczy i sprawić, aby się błyszczały. Do tego puder i błyszczyk. Zadowolona wyszłam. Co innego makijaż, a co innego włosy. Sama sobie ich nie zrobię.
- Luna, słońce ty moje. Możesz mi pomóc? - Uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam.
- Oczywiście.
Niczym czytając w moich myślach wskazała na krzesło i chwytając różdżkę, wsuwki, lakier i grzebień zaczęła tworzyć fryzurę. Kiedy skończyła, ciemne faliste blond włosy delikatnie opadały mi na ramiona. A dzięki małemu lusterku, zobaczyłam idealnie zrobionego kwiatka z tyłu głowy. Ostatnimi poprawkami było trochę wyciągnięte włosy opadające na twarz i specjalnie zakręcone.
- Gotowe.
- Luna, to... to... Dziękuję! - Uradowana uścisnęłam ją.
Zbliżała się 17, więc czas najwyższy założyć sukienkę i dodatki. Widząc efekt końcowi, niemalże nie mogłam się rozpoznać! To właśnie jeden z nielicznych razy, kiedy po prostu muszę przyznać, że pięknie wyglądam. Wszystko ze sobą grało, po delikatny makijaż, do subtelnie ułożonych włosów. Szpilki dodawały mi delikatności i centymetrów.
                    Zadowolona z rezultatu, razem z panną Lovegood zeszłam do Pokoju Wspólnego. Oliver na nasz widok, aż rozszerzył źrenicę. Zaśmiałam się przyjaźnie.
- Też ładnie wyglądasz, dawno nie widziałam Cię w garniturze.
- Czasem trzeba się poświęcić. Pięknie wyglądacie, aż chyba będę o was zazdrosny.
- Tak trzymać! - Wystawiłam mu język.
Razem w dobrych humorach opuściliśmy pomieszczenie. Zaraz koło wejścia do Ravenclawu stał Jeff i uśmiechał się szelmowsko. Na mój widok tylko się rozpromienił.
- Jesteś po prostu piękna – szepnął mi.
- Ty też wyglądasz niczego sobie – skomplementowałam go.
Jak gentelmen wystawił do mnie łokieć, który ujęłam. Pierwszy raz od dawna nie myślałam o problemach, ale zarówno wiedziałam, że moje serce należy do innego...

~ Perspektywa Kory ~

                       Bal się zaczął. Byłam wystrojona i z przystojnym mężczyzną u boku. Na każdym kroku mnie zaskakiwał, ale martwiłam się... Tak bardzo się martwiłam. Jednak ta sprawa może zaczekać. Czekała już kilka lat, więc jeden wieczór jej nie zbawi. Teraz chcę być po prostu radosna. Tak szczerze szczęśliwa ze wszystkiego, czasem i mi się należy. Uśmiechnęłam się i pocałowałam Cormaca w policzek. Ten porwał mnie do tańca. Wszystko byłoby dobrze, wręcz idealnie. Byłoby...
Zabawę czas zacząć.

Te słowa od kilku miesięcy chodziły za mną niczym najgorszy koszmar. Teraz jednak się nie liczyły. Tylko ja i On. Ten jeden wieczór, to tak dużo?

-------------------------------------------------------------------------------------------
Oto pierwszy rozdział w tym roku.
Mam nadzieję, że się spodoba. Kolejny 19 stycznia.
Dodaję ten rozdział okazjonalnie.
Minął rok! Rok od założenia tego bloga.
Jestem zadowolona z siebie, z tego co osiągnęłam. Blog wniósł do mojego życia dużo. Podszkoliłam się i zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę mnie uszczęśliwia. Niegdyś nie lubiłam czytać książek i nawet nie myślałam o pisaniu. Ale spróbowałam, zaryzykowałam. Opłacił się, teraz mogę nazwać się molem książkowym! To takie piękne uczycie.
Dziękuję też czytelnikom, którzy byli ze mną od samego początku. Lub którzy są od pewnego czasu, ale za to komentują każdą notkę. Właśnie wam dedykuję ten rozdział!
Nie mogę uwierzyć, że to już rok. Czas tak szybko mija.
Jedno się nie zmieniło, pisząc jestem w innym świecie. Moim własnym.
Macie do niego wstęp, tylko jeśli czytacie między wierszami.
W sumie blog założyłam 12 stycznia, pomyliłam się jeden dzień. Wybaczcie.
Jednak dla mnie to duże osiągniecie, jeden krok bliżej sukcesu.
Jeszcze raz wam wszystkim dziękuję. Pamiętam i cenie każdego mojego czytelnika i żałuję, że czasem ktoś ubywa z tego grona.
Komentujcie. To tylko chwila.
A i tytuł zawdzięczam mojemu sobotniemu dniu z serialami/filmami. Zdanie mi się spodobało, a pochodzi z serialu "Once Upon a Time in Wonderland". Uwierzcie, lepiej brzmi po angielsku.
Niestety nie mam czasu sprawdzić rozdziału, dlatego są w nim błędy, które poprawię jak znajdę chwilę czasu.
Ka Bum!

Komentarze

  1. Boski jak zwykle *___* / Wera :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ale czasem mogłabyś się rozpisać hahah :3.

      Usuń
  2. rozdział, świetny, na prawdę bardzo mi się podoba :)
    zapraszam do mnie, również nie dawno dodałam nowy rozdział :3
    http://fremione-moja-historia.blogspot.com/2014/01/rozdzia-xl-po-prostu-obiecaj-ze-nie.html

    czekam na następny :))

    miłego dnia :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więcej reklamy niż opinii.
      Mimo wszystko dziękuję i również życzę miłego dnia :).

      Usuń
  3. Nie ma to jak przeczytać pierwsza, a komentować z kilkudniowym opóźnieniem XD
    Wybacz, ale najlepiej komentarze pisać na laptopie, ale niestety cały tydzień był do bani przed feriami i nie miałam czasu włazić... ;-;
    Co do rozdziału :
    Bardzo mi się podobał, ale raczej to żadna nowość.
    Jeff - chłopak, który haha lubi się droczyć, co ja bardzo lubię. Szkoda tylko że.... (spoilerować Wam nie będę XD)
    Mówiłam już, że uwielbiam dostawać prezenty? xD
    Obdarowałam Cię bardzo oryginalnym prezentem, nie ma co :DDD
    Bal, bal, bal ;d Fajnie od czasu do czasu założyć jakąś sukienkę, wystroić się i iść zaszaleć... Rose i Jeff na imprezce no no.. George'mu chyba żyłka pęka XD Ach ten kretyn niech wreszcie przejrzy na oczy xD
    Jeff najgorszy koszmar :P
    hahah Ja i mój facet. Mówiłam już jak lubię facetów w garniturach? :p
    Też chcę księcia takiego w rl xD Ach... pomarzyć dobra rzecz ;))
    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    Życzyłabym Ci, abyś prowadziła ten rok jak najdłużej, co najmniej jeszcze jeden rok, ale już wiem, że zbliżamy się do końca... NIESTETY!
    Więc cóż... Jutro 19 i nie mogę się doczekać, aż przeczytam ten rozdział :D (Ciekawe dlaczego ;)) )
    Co tu dodać jeszcze...
    Weny kochana!!
    Kocham i pozdrawiam ;*
    KAA BUUM <3

    PS. Nadużywam emotikonów XD

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja... ciekawe co sie stanie... i kim jest ten Jeff ! Co Georgem !!!! Co on do cholery wyprawia ! Rose nie jest mu pisana ? A to dobre ! HAHAHA. Ide czytac dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeff to postać epizodyczna xD.
      Jeśli się kogoś kocha, to pozawala mu się odejść.
      Jeśli ta osoba kocha nas, to nigdy nie odchodzi.
      Dziękuję ;).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Epilog.

47. „W tym świecie nawet ściany mają uszy.”

50. „Uratowana przed demonem, który wysysał resztki sił życiowych z otoczenia.”